Jesienny wieczór w miasteczku niedużym,
które się szczyci istnieniem na mapie.
(Kartograf chyba spuścił kleks na papier,
albo się w córce sędziego zadurzył.)
Formatem swoich dziwactw zmordowana,
Przestrzeń tu jakby zrzuca z siebie brzemię
gigantomanii - gdyż ją zadowala
rozmiar ulicy Głównej. A Czas drzemie,
zerkając sennie na sklepik malutki,
który na froncie ma ogromny zegar,
a wewnątrz - wszystko, co stworzył duch ludzki:
czy to teleskop będzie, czy laubzega.
Jest tutaj kino, saloon i apteka,
oraz kawiarnia, jedyna w promieniu
mili. Bank z orłem, widocznym z daleka.
Plus kościół, który w głuchym zapomnieniu
daremnie byłby zarzucał swe sieci,
gdyby się poczta nie mieściła obok.
I gdyby tutaj nie robiono dzieci,
pastor udzielałby chrztu samochodom.
Tu rejwach świerszczy przez ciszę się niesie.
O szóstej wieczór, jak po atomowej
wojnie, nie spotkasz żywej duszy w mieście.
Tylko z księżycem można wieść rozmowę,
gdy się jak prorok pcha w okna prostokąt,
czasem światła cadillaca hojnie
omiotą, pędząc nie wiadomo dokąd,
c**ół, na którym trwa Nieznany Żołnierz.
Tu przyśni ci się nie girlasek szwadron,
ale twój własny adres na kopercie.
Tu mleczarz, widząc, że mleko się zsiadło,
pierwszy przyjmuje wieść o twojej śmierci.
Tu w czterech ścianach można żyć latami,
łykać brom, palić kalendarze wszystkie
i patrzeć w l***ro, tak jak blask latarni
przegląda się w kałuży na wpół wyschłej.
które się szczyci istnieniem na mapie.
(Kartograf chyba spuścił kleks na papier,
albo się w córce sędziego zadurzył.)
Formatem swoich dziwactw zmordowana,
Przestrzeń tu jakby zrzuca z siebie brzemię
gigantomanii - gdyż ją zadowala
rozmiar ulicy Głównej. A Czas drzemie,
zerkając sennie na sklepik malutki,
który na froncie ma ogromny zegar,
a wewnątrz - wszystko, co stworzył duch ludzki:
czy to teleskop będzie, czy laubzega.
Jest tutaj kino, saloon i apteka,
oraz kawiarnia, jedyna w promieniu
mili. Bank z orłem, widocznym z daleka.
Plus kościół, który w głuchym zapomnieniu
daremnie byłby zarzucał swe sieci,
gdyby się poczta nie mieściła obok.
I gdyby tutaj nie robiono dzieci,
pastor udzielałby chrztu samochodom.
Tu rejwach świerszczy przez ciszę się niesie.
O szóstej wieczór, jak po atomowej
wojnie, nie spotkasz żywej duszy w mieście.
Tylko z księżycem można wieść rozmowę,
gdy się jak prorok pcha w okna prostokąt,
czasem światła cadillaca hojnie
omiotą, pędząc nie wiadomo dokąd,
c**ół, na którym trwa Nieznany Żołnierz.
Tu przyśni ci się nie girlasek szwadron,
ale twój własny adres na kopercie.
Tu mleczarz, widząc, że mleko się zsiadło,
pierwszy przyjmuje wieść o twojej śmierci.
Tu w czterech ścianach można żyć latami,
łykać brom, palić kalendarze wszystkie
i patrzeć w l***ro, tak jak blask latarni
przegląda się w kałuży na wpół wyschłej.