Gdy Venus miała szesnaście lat,
Zauważyli rodzice,
Że się dokoła kołysze świat
Gdy piękna córka idzie przez ulicę
Ona doprawdy niezwykle szła:
Jak gdyby siebie wiodła
A wiatr napływem płynnego szkła
Nogi jej rzeźbił po same biodra
Łasiły się po kształtach jej
Nieopisane jedwabie
O, chwiej się wiosno! o, wietrze, wiej!
Dziewczynie wciąż słabiej i słabiej
Ojciec bogini przed sklepem stał,
Nieskromnie śledząc jej kroki,
I kazirodczym wpatrzeniem drżał
Na dwojgu piersi twardej i wysokiej
Matka - najczulej, ale i ją
Grzeszny niepokój łaskotał:
Że ktoś Venusię tej nocy wziął
Była w tym lęku zazdrość i tęsknota
Odgadła matka; piął się i piął
W dziewczynie zachwyt omdlały,
I szczyty piersi nabiegłe krwią
Ogniem różowym jak Jungfrau pełgały
Wzbierała od samego dna
Słodycz wysokopienna
I dalej wzbiera śród blasku dnia
Najmiłościwiej senna
Ach, ojcze, matko! Czy to jest śmierć,
To co tak w sercu wali?
I szpilką mocno w lewą pierś
Wbiła wiązankę konwalii
Zauważyli rodzice,
Że się dokoła kołysze świat
Gdy piękna córka idzie przez ulicę
Ona doprawdy niezwykle szła:
Jak gdyby siebie wiodła
A wiatr napływem płynnego szkła
Nogi jej rzeźbił po same biodra
Łasiły się po kształtach jej
Nieopisane jedwabie
O, chwiej się wiosno! o, wietrze, wiej!
Dziewczynie wciąż słabiej i słabiej
Ojciec bogini przed sklepem stał,
Nieskromnie śledząc jej kroki,
I kazirodczym wpatrzeniem drżał
Na dwojgu piersi twardej i wysokiej
Matka - najczulej, ale i ją
Grzeszny niepokój łaskotał:
Że ktoś Venusię tej nocy wziął
Była w tym lęku zazdrość i tęsknota
Odgadła matka; piął się i piął
W dziewczynie zachwyt omdlały,
I szczyty piersi nabiegłe krwią
Ogniem różowym jak Jungfrau pełgały
Wzbierała od samego dna
Słodycz wysokopienna
I dalej wzbiera śród blasku dnia
Najmiłościwiej senna
Ach, ojcze, matko! Czy to jest śmierć,
To co tak w sercu wali?
I szpilką mocno w lewą pierś
Wbiła wiązankę konwalii