Dziś jest bardzo s***ny dzień, tak bardzo pusty, bardzo szary
Wciąż te same koszmary, w głowie bezbarwne dyrdymały
To siedzi w moim mózgu, czuję się wciąż taki mały
Prawie trzydzieści lat na łbie, a ja wciąż mieszkam u starych
Będziesz prawić mi morały o mojej niedojrzałości, a gdy ty przeżuwasz ryj, ja dążę do doskonałości
Złodziejskie bank, złodziejskie kredyty,
Pierdolony w dupę system coraz bardziej jest poryty
Jeszcze raz skrytykujesz, zostaną ci na mordzie sznyty,
Ty inwestuj w lodówkę, ja będę robił lepsze bity
I nawet kiedy wypierdolą mnie na ulicę, eksmitują jak szmatę, ja dalej będę krzyczeć
Na jakiej podstawie chcesz mnie kurwo osądzać?
Że nie mam kobiety dla której ślubnym prezentem ciąża?
Nie założyłem rodziny, nie mamy własnego kąta?
Że głód czasami kurwa w oczy mi zagląda?
A co możesz wiedzieć o niestabilnym życiu, ułomny, ukształtowany przez system chłopczyku?
O hektolitrach łez i tonach wariackiego krzyku?
O masie pieniędzy i wieżyczkach z grosików?
W ryku tych ścian modliłem się, kurwa bez zmian,
I wtedy zrozumiałem, że zostałem całkiem sam,
Jeden z drugim cham wiedział kiedy trzeba się odwrócić,
Kiedy nie ma z czego ssać, żywiciel zdechł, mordę ucisz
I słuchaj dalej, Po prostu nie wytrzymałem, uciekałem gdzie mogłem i siłą rzeczy wracałem
Pytasz mnie dlaczego? Tonący chwyta się brzytwy, jednak na ostrzu ktoś zostawił trucizny litry, był sprytny, perfidny plan
Wywieź mnie daleko już nie sam, drugi start, oczekujesz ciepła - dam wszystko co mam,
Historia jak z tragikomedii, byłbyś na moim miejscu, też skosztowałbyś tych bredni
Nie chciałem się urodzić, lecz muszę tutaj żyć,
Pleść swego życia nić, tylko po to by odejść, by w końcu zgnić
Czasem jest tak, że obserwuję twój blok,
To ciągle we mnie siedzi, a mija już kolejny rok
Straciłem rachubę czasu, a liczba stała się z cyfry,
Byłem zły, wściekły, kurwa naiwnie agresywny
Wiesz jak to boli, kiedy wszystko się pierdoli?
Kiedy człowiek sam na sam z marzeniami stoi?
Pod drzwiami, których mu już nigdy nikt nie otworzy,
Muszę cieplej się ubierać, bo znów przychodzą mrozy
Chciałbym spokoju dożyć, wiesz na każdej płaszczyźnie,
Dać ranom się goić, nie straszyć blizną na bliźnie,
Każdy kto tego liźnie zrozumie o co mi chodzi
I to pewnie ze wstydu kurwa próbuję się odmłodzić
Bardzo dobrze wiem, że spadam kurwa na dno,
Mieszkanie na wylocie, banki spuszczają manto,
Jebany Kruk, GE, telefonia komórkowa,
Pierdolony aneks i pojebana umowa
Dziękuję tak bardzo, że potrafisz mnie zrozumieć
I tak bardzo mi przykro, że wiem co teraz czujesz
Damy radę, rozumiesz? Nie możemy się poddać,
Przecież ktoś z nas musi dojść do celu,
Ktoś musi kurwa dotrwać, żeby pokazać im,
że walczy się do samego końca,
Nie chcę siebie już pocieszać, bo dla mnie zabrakło słońca,
Ty też masz w oczach zimę, jeśli ktokolwiek z nas zginie
To niech ten drugi kurwa rozsławi jego imię
Jestem tak bardzo zmęczony, totalnie wyczerpany,
Miałem takie wielkie plany a to zdało się na nic,
Wiesz jak bolą rany kiedy drażnię je co rano?
Codziennie tak samo, katorga jak w Guantanamo
Nie chcę znowu uciekać, chcę by było jak dawniej,
Tak czysto, wspaniale, chcę bym widział wyraźniej,
Docenił co ważne, chcę wypełznąć z tej pętli,
Myśleliśmy, że jesteśmy twardzi, a każdy z nas jest miękki
Nie chciałem się urodzić, lecz muszę tutaj żyć,
Pleść swego życia nić, tylko po to by odejść, by w końcu zgnić
Wciąż te same koszmary, w głowie bezbarwne dyrdymały
To siedzi w moim mózgu, czuję się wciąż taki mały
Prawie trzydzieści lat na łbie, a ja wciąż mieszkam u starych
Będziesz prawić mi morały o mojej niedojrzałości, a gdy ty przeżuwasz ryj, ja dążę do doskonałości
Złodziejskie bank, złodziejskie kredyty,
Pierdolony w dupę system coraz bardziej jest poryty
Jeszcze raz skrytykujesz, zostaną ci na mordzie sznyty,
Ty inwestuj w lodówkę, ja będę robił lepsze bity
I nawet kiedy wypierdolą mnie na ulicę, eksmitują jak szmatę, ja dalej będę krzyczeć
Na jakiej podstawie chcesz mnie kurwo osądzać?
Że nie mam kobiety dla której ślubnym prezentem ciąża?
Nie założyłem rodziny, nie mamy własnego kąta?
Że głód czasami kurwa w oczy mi zagląda?
A co możesz wiedzieć o niestabilnym życiu, ułomny, ukształtowany przez system chłopczyku?
O hektolitrach łez i tonach wariackiego krzyku?
O masie pieniędzy i wieżyczkach z grosików?
W ryku tych ścian modliłem się, kurwa bez zmian,
I wtedy zrozumiałem, że zostałem całkiem sam,
Jeden z drugim cham wiedział kiedy trzeba się odwrócić,
Kiedy nie ma z czego ssać, żywiciel zdechł, mordę ucisz
I słuchaj dalej, Po prostu nie wytrzymałem, uciekałem gdzie mogłem i siłą rzeczy wracałem
Pytasz mnie dlaczego? Tonący chwyta się brzytwy, jednak na ostrzu ktoś zostawił trucizny litry, był sprytny, perfidny plan
Wywieź mnie daleko już nie sam, drugi start, oczekujesz ciepła - dam wszystko co mam,
Historia jak z tragikomedii, byłbyś na moim miejscu, też skosztowałbyś tych bredni
Nie chciałem się urodzić, lecz muszę tutaj żyć,
Pleść swego życia nić, tylko po to by odejść, by w końcu zgnić
Czasem jest tak, że obserwuję twój blok,
To ciągle we mnie siedzi, a mija już kolejny rok
Straciłem rachubę czasu, a liczba stała się z cyfry,
Byłem zły, wściekły, kurwa naiwnie agresywny
Wiesz jak to boli, kiedy wszystko się pierdoli?
Kiedy człowiek sam na sam z marzeniami stoi?
Pod drzwiami, których mu już nigdy nikt nie otworzy,
Muszę cieplej się ubierać, bo znów przychodzą mrozy
Chciałbym spokoju dożyć, wiesz na każdej płaszczyźnie,
Dać ranom się goić, nie straszyć blizną na bliźnie,
Każdy kto tego liźnie zrozumie o co mi chodzi
I to pewnie ze wstydu kurwa próbuję się odmłodzić
Bardzo dobrze wiem, że spadam kurwa na dno,
Mieszkanie na wylocie, banki spuszczają manto,
Jebany Kruk, GE, telefonia komórkowa,
Pierdolony aneks i pojebana umowa
Dziękuję tak bardzo, że potrafisz mnie zrozumieć
I tak bardzo mi przykro, że wiem co teraz czujesz
Damy radę, rozumiesz? Nie możemy się poddać,
Przecież ktoś z nas musi dojść do celu,
Ktoś musi kurwa dotrwać, żeby pokazać im,
że walczy się do samego końca,
Nie chcę siebie już pocieszać, bo dla mnie zabrakło słońca,
Ty też masz w oczach zimę, jeśli ktokolwiek z nas zginie
To niech ten drugi kurwa rozsławi jego imię
Jestem tak bardzo zmęczony, totalnie wyczerpany,
Miałem takie wielkie plany a to zdało się na nic,
Wiesz jak bolą rany kiedy drażnię je co rano?
Codziennie tak samo, katorga jak w Guantanamo
Nie chcę znowu uciekać, chcę by było jak dawniej,
Tak czysto, wspaniale, chcę bym widział wyraźniej,
Docenił co ważne, chcę wypełznąć z tej pętli,
Myśleliśmy, że jesteśmy twardzi, a każdy z nas jest miękki
Nie chciałem się urodzić, lecz muszę tutaj żyć,
Pleść swego życia nić, tylko po to by odejść, by w końcu zgnić