Postarajcie się zrozumieć, co tu powiem,
choć na chwilę wejdźcie w moją sytuację,
jestem sobie - tak z pozoru - zwykły człowiek,
a mam ciągle sam ze sobą komplikacje...
Nie wytrzymuję,
co krok mnie coś rozśmiesza,
kaszleć próbuję
i warg zagryzam miąższ,
głupio się czuję,
czerwienię się i mieszam,
nie wytrzymuję,
bo coś mnie śmieszy, śmieszy, śmieszy wciąż.
(Jeszcze mi w dodatku warga pękła...)
Raz panienka, niezepsuta i przyjemna,
o c**olwiek wybujałej wyobraźni,
wyszeptała do mnie: "Miły, złącz się ze mną,
bo podobno dwojgu ludziom zawsze raźniej".
Nie wytrzymałem,
obśmiałem się jak norka,
nie wytrzymałem,
w nerwowy wpadłem szok,
nie wytrzymałem,
jak pensjonariusz w Tworkach
się zachowałem
i tak przez cały, cały, cały rok!
Dnia pewnego, najzwyczajniej całkiem w świecie,
ktoś, z kim zawsze się liczyłem - oraz liczę -
proponował mi w zacisznym gabinecie
przyczółkowe stanowisko kierownicze.
Nie wytrzymałem,
jak można mnie tak śmieszyć,
nie wytrzymałem,
no, aż mnie zgięło wpół,
śmiechem parskałem,
przedmówca mój się speszył,
nic nie rozumiał,
lecz o co chodzi, prawdopodobnie czuł.
Kiedy z tych nerwowych się otrząsam stanów,
obserwuję bardzo pilnie całą salę
i dostrzegam zawsze kilka pań i panów,
co by może nawet bardzo chcieli, ale...
Wciąż wytrzymują,
wciąż tłumią w oczach błyski,
przykładu ze mnie
nigdy nie myślą brać,
bo wciąż trenują,
nieomal od kołyski,
ciągle trenują,
jak cicho, cicho, cicho trzeba się śmiać!
(Zazdroszczę im bardzo, ja nie potrafię...)
choć na chwilę wejdźcie w moją sytuację,
jestem sobie - tak z pozoru - zwykły człowiek,
a mam ciągle sam ze sobą komplikacje...
Nie wytrzymuję,
co krok mnie coś rozśmiesza,
kaszleć próbuję
i warg zagryzam miąższ,
głupio się czuję,
czerwienię się i mieszam,
nie wytrzymuję,
bo coś mnie śmieszy, śmieszy, śmieszy wciąż.
(Jeszcze mi w dodatku warga pękła...)
Raz panienka, niezepsuta i przyjemna,
o c**olwiek wybujałej wyobraźni,
wyszeptała do mnie: "Miły, złącz się ze mną,
bo podobno dwojgu ludziom zawsze raźniej".
Nie wytrzymałem,
obśmiałem się jak norka,
nie wytrzymałem,
w nerwowy wpadłem szok,
nie wytrzymałem,
jak pensjonariusz w Tworkach
się zachowałem
i tak przez cały, cały, cały rok!
Dnia pewnego, najzwyczajniej całkiem w świecie,
ktoś, z kim zawsze się liczyłem - oraz liczę -
proponował mi w zacisznym gabinecie
przyczółkowe stanowisko kierownicze.
Nie wytrzymałem,
jak można mnie tak śmieszyć,
nie wytrzymałem,
no, aż mnie zgięło wpół,
śmiechem parskałem,
przedmówca mój się speszył,
nic nie rozumiał,
lecz o co chodzi, prawdopodobnie czuł.
Kiedy z tych nerwowych się otrząsam stanów,
obserwuję bardzo pilnie całą salę
i dostrzegam zawsze kilka pań i panów,
co by może nawet bardzo chcieli, ale...
Wciąż wytrzymują,
wciąż tłumią w oczach błyski,
przykładu ze mnie
nigdy nie myślą brać,
bo wciąż trenują,
nieomal od kołyski,
ciągle trenują,
jak cicho, cicho, cicho trzeba się śmiać!
(Zazdroszczę im bardzo, ja nie potrafię...)