Ktoś mówił, że z gliny ulepił mnie Pan,
Lecz przecież się składam z kości i krwi,
Z kości i krwi, jarzma na kark,
I pary rąk, pary silnych rąk.
Co dzień szesnaście ton
I co z tego mam?
Tym więcej mam długów,
Im więcej mam lat.
Nie wołaj święty Piotrze,
Ja nie mogę przyjść,
Bo duszę swoją oddałem za dług.
Gdy matka mnie rodziła, pochmurny był świt,
Podniosłem więc szuflę, poszedłem pod szyb.
Nadzorca mi rzekł - "Nie zbawi Cię Pan,
Załaduj co dzień po szesnaście ton."
Czort może dałby radę, a może i nie,
Szesnastu tonom podołać co dzień.
Szesnaście ton, szesnaście jak drut,
Co dzień nie da rady nawet i we dwóch.
Gdy kiedyś mnie spotkasz, lepiej z drogi mi zejdź,
Bo byli już tacy - nie pytaj, gdzie są.
Nie pytaj, gdzie są, bo zawsze jest ktoś,
Nie ten, to ów, co urządzi Cię.
Lecz przecież się składam z kości i krwi,
Z kości i krwi, jarzma na kark,
I pary rąk, pary silnych rąk.
Co dzień szesnaście ton
I co z tego mam?
Tym więcej mam długów,
Im więcej mam lat.
Nie wołaj święty Piotrze,
Ja nie mogę przyjść,
Bo duszę swoją oddałem za dług.
Gdy matka mnie rodziła, pochmurny był świt,
Podniosłem więc szuflę, poszedłem pod szyb.
Nadzorca mi rzekł - "Nie zbawi Cię Pan,
Załaduj co dzień po szesnaście ton."
Czort może dałby radę, a może i nie,
Szesnastu tonom podołać co dzień.
Szesnaście ton, szesnaście jak drut,
Co dzień nie da rady nawet i we dwóch.
Gdy kiedyś mnie spotkasz, lepiej z drogi mi zejdź,
Bo byli już tacy - nie pytaj, gdzie są.
Nie pytaj, gdzie są, bo zawsze jest ktoś,
Nie ten, to ów, co urządzi Cię.