A czym jest czas przy tym,
z czym przyszło się zmagać?
Jestem kiepski lecz sam siebie wyrażam
Gdy los się znów odgraża
Spójrz na ludzi
Ślad po nich łatwo zgubić
A błędów nie da się wykupić, proste
Gdy przed każdym posunięciem robisz odstęp
Nie twierdzę że dorosłem
Do decyzji, by gadać za innych
Bo to wymaga precyzji w większym stopniu
A nie brakuje tych, co reagują na świat jak po opium
Widzisz gościu ten kraj, na ogranych patentach
Słyszysz ciche westchnienia, po niespłaconych alimentach
Tak przeznaczenie beszta w kręgach niższych
Chciałbym od drzwi od raju znaleźć wytrych
Rozpatrywać los swój w czasie przyszłym
Nie z dnia na dzień
Lecz wielu jest takich, co ode mnie pragną tego bardziej
Przegranych wszędzie znajdziesz,
Bo to zwycięzców hektar
Marzeń by tak jak oni mieszkać w toku zdarzeń
Sen swój spełniać bez ryzyka
Tym samym powietrzem oddychać
Za wysoko, by unieść zmęczone życiem oko
Zerknąć na świat, w którym jedyny problem to bogactwa
Też mam tak, że tracę chęci
Gdy los pędzi w stylu extrim
By dystans zwiększyć
Zero łaski, zero wzruszeń
Ja sam w tym znów się uczę
Uciec, by uniknąć wykluczeń nie da się
Czarno na białym, co jeszcze
Przed przedsmak że mogę przegrać
Widzę rozpacz od tak w ludzkich dolegliwościach
Kontrast miedzy bogactwem a brakiem doznań
Miłości nie da się rozpoznać patrząc w taflę,
W której odbiciu wszystko wygląda na łatwe...
Zdejmij różowe okulary
Dziesięć lat oczekiwań
Nie chce do końca życia
Twarzy w rękach skrywać
Wiesz jak to się nazywa?
Ja wiem, to moja cecha
Muszę narzekać, jak widzę co mi ucieka
Kiedyś znajomy, dziś garniak, neseser, Hugo Boss sweter
Zero gadki, jemu jest lepiej niż nam dziś
Więc czemu ma się zniżać do gościa z ławki?
Niegdyś w oparach gandzi, teraz zapomnij
Dla jednych gruby szmal, dla drugich komornik
A ja w tym trwam, by w przyszłości nie być bezdomnym
Pcham swój bagaż, wyrażam siebie w tekstach, wzrok wryty w szybę
Dupskiem przykuty do krzesła
Czuje jak los mnie skreśla z listy tych zajebistych
Dla których życie to piknik, w klimatach fikcji niedostępnej
Dla tych, co biegną nierównym tempem
Serce boli, co jest? Sam powinieneś wiedzieć
W miejscu ciężko usiedzieć, biegając za jutrem
Tylko nabijam przebieg, potęgując zmęczenie
Wszak jestem młody, moim jedynym pragnieniem są wygody
Lecz schody prowadzące do nich zbyt kręte,
By na raz przejść je
Pytasz co jeszcze? po co?
Masz oczy, patrz jak ludzie nie wiedzą co począć
Tonąc w konfliktach,
Niszczy ich system, czy własna ambicja
Jedno jest pewne - szlag nas wszystkich w jednym miejscu przetnie
Nie pytaj o miejsce, bo na pewno wiesz gdzie...
z czym przyszło się zmagać?
Jestem kiepski lecz sam siebie wyrażam
Gdy los się znów odgraża
Spójrz na ludzi
Ślad po nich łatwo zgubić
A błędów nie da się wykupić, proste
Gdy przed każdym posunięciem robisz odstęp
Nie twierdzę że dorosłem
Do decyzji, by gadać za innych
Bo to wymaga precyzji w większym stopniu
A nie brakuje tych, co reagują na świat jak po opium
Widzisz gościu ten kraj, na ogranych patentach
Słyszysz ciche westchnienia, po niespłaconych alimentach
Tak przeznaczenie beszta w kręgach niższych
Chciałbym od drzwi od raju znaleźć wytrych
Rozpatrywać los swój w czasie przyszłym
Nie z dnia na dzień
Lecz wielu jest takich, co ode mnie pragną tego bardziej
Przegranych wszędzie znajdziesz,
Bo to zwycięzców hektar
Marzeń by tak jak oni mieszkać w toku zdarzeń
Sen swój spełniać bez ryzyka
Tym samym powietrzem oddychać
Za wysoko, by unieść zmęczone życiem oko
Zerknąć na świat, w którym jedyny problem to bogactwa
Też mam tak, że tracę chęci
Gdy los pędzi w stylu extrim
By dystans zwiększyć
Zero łaski, zero wzruszeń
Ja sam w tym znów się uczę
Uciec, by uniknąć wykluczeń nie da się
Czarno na białym, co jeszcze
Przed przedsmak że mogę przegrać
Widzę rozpacz od tak w ludzkich dolegliwościach
Kontrast miedzy bogactwem a brakiem doznań
Miłości nie da się rozpoznać patrząc w taflę,
W której odbiciu wszystko wygląda na łatwe...
Zdejmij różowe okulary
Dziesięć lat oczekiwań
Nie chce do końca życia
Twarzy w rękach skrywać
Wiesz jak to się nazywa?
Ja wiem, to moja cecha
Muszę narzekać, jak widzę co mi ucieka
Kiedyś znajomy, dziś garniak, neseser, Hugo Boss sweter
Zero gadki, jemu jest lepiej niż nam dziś
Więc czemu ma się zniżać do gościa z ławki?
Niegdyś w oparach gandzi, teraz zapomnij
Dla jednych gruby szmal, dla drugich komornik
A ja w tym trwam, by w przyszłości nie być bezdomnym
Pcham swój bagaż, wyrażam siebie w tekstach, wzrok wryty w szybę
Dupskiem przykuty do krzesła
Czuje jak los mnie skreśla z listy tych zajebistych
Dla których życie to piknik, w klimatach fikcji niedostępnej
Dla tych, co biegną nierównym tempem
Serce boli, co jest? Sam powinieneś wiedzieć
W miejscu ciężko usiedzieć, biegając za jutrem
Tylko nabijam przebieg, potęgując zmęczenie
Wszak jestem młody, moim jedynym pragnieniem są wygody
Lecz schody prowadzące do nich zbyt kręte,
By na raz przejść je
Pytasz co jeszcze? po co?
Masz oczy, patrz jak ludzie nie wiedzą co począć
Tonąc w konfliktach,
Niszczy ich system, czy własna ambicja
Jedno jest pewne - szlag nas wszystkich w jednym miejscu przetnie
Nie pytaj o miejsce, bo na pewno wiesz gdzie...