Zielony ksiezyc w niebie stal,
Pijany skrzypek walca gral,
I wtedy on zobaczyl ja,
I sobie to do serca wzial,
Co ona byla? Byle kto!
Czerwone buty, w sercu pstro,
Lecz on nie zaznal od tad snu,
A ona tak szeptala mu:
Ty nie mow do mnie w romantycznej walucie,
Ty bardziej praktycznie do mnie mow!
Bo chwilowo to jestes jak ta dziura w bucie,
Ze szkoda dla Ciebie mi slow!
Ty nie mysl ze dasz mi abonament na szczescie,
Ze skruszych ciala mego lod.
Ja nie mam ochoty do tego zamejscia,
No chyba ze zdazy sie cud!
W miasteczku kazdy wiedzial ze,
On moglby dostac takie dwie,
A ten co wczesnie chodzil z nia,
To tylko smial sie, tylko klnal,
Co ona byla, blada tak
I drobna tak jak w polu mak,
A on chcial dobrze i mial sklep,
I serce dal jak cieply chleb.
Ty nie mow do mnie w romantycznej walucie,
Ty bardziej praktycznie do mnie mow!
Bo chwilowo to jestes jak ta dziura w bucie,
Ze szkoda dla Ciebie mi slow!
Ty nie mysl ze dasz mi abonament na szczescie,
Ze skruszych ciala mego lod.
Ja nie mam ochoty do tego zamejscia,
No chyba ze zdazy sie cud!
Niedobrze potem bylo z nia,
DO USA ja jeden wzial,
I tam nie kochal tylko bil,
I grajac w bingo piwo pil,
Co ona byla? Szara mysz.
A z miastka wciaz nadchodzil list,
Powracaj gdy Ci szczescia brak,
A ona mu pisala tak:
Ty nie mow do mnie w romantycznej walucie,
Ty bardziej praktycznie do mnie mow!
Bo chwilowo to jestes jak ta dziura w bucie,
Ze szkoda dla Ciebie mi slow!
Ty nie mysl ze dasz mi abonament na szczescie,
Ze skruszych ciala mego lod.
Ja nie mam ochoty do tego zamejscia,
No chyba ze zdazy sie cud!
Az nadszedl dzien, wrocila tu,
I oczy Sie zasmialy mu,
Wnet ja za zone sobie wziol,
I caly rok sie cieszyl nia,
Co ona byla stara tak,
Odeszla wiec jak chory ptak,
On codzien chodzi na jej grob,
A z ziemi slychac szepty slow.
No chyba ze zdazy sie cud.
Pijany skrzypek walca gral,
I wtedy on zobaczyl ja,
I sobie to do serca wzial,
Co ona byla? Byle kto!
Czerwone buty, w sercu pstro,
Lecz on nie zaznal od tad snu,
A ona tak szeptala mu:
Ty nie mow do mnie w romantycznej walucie,
Ty bardziej praktycznie do mnie mow!
Bo chwilowo to jestes jak ta dziura w bucie,
Ze szkoda dla Ciebie mi slow!
Ty nie mysl ze dasz mi abonament na szczescie,
Ze skruszych ciala mego lod.
Ja nie mam ochoty do tego zamejscia,
No chyba ze zdazy sie cud!
W miasteczku kazdy wiedzial ze,
On moglby dostac takie dwie,
A ten co wczesnie chodzil z nia,
To tylko smial sie, tylko klnal,
Co ona byla, blada tak
I drobna tak jak w polu mak,
A on chcial dobrze i mial sklep,
I serce dal jak cieply chleb.
Ty nie mow do mnie w romantycznej walucie,
Ty bardziej praktycznie do mnie mow!
Bo chwilowo to jestes jak ta dziura w bucie,
Ze szkoda dla Ciebie mi slow!
Ty nie mysl ze dasz mi abonament na szczescie,
Ze skruszych ciala mego lod.
Ja nie mam ochoty do tego zamejscia,
No chyba ze zdazy sie cud!
Niedobrze potem bylo z nia,
DO USA ja jeden wzial,
I tam nie kochal tylko bil,
I grajac w bingo piwo pil,
Co ona byla? Szara mysz.
A z miastka wciaz nadchodzil list,
Powracaj gdy Ci szczescia brak,
A ona mu pisala tak:
Ty nie mow do mnie w romantycznej walucie,
Ty bardziej praktycznie do mnie mow!
Bo chwilowo to jestes jak ta dziura w bucie,
Ze szkoda dla Ciebie mi slow!
Ty nie mysl ze dasz mi abonament na szczescie,
Ze skruszych ciala mego lod.
Ja nie mam ochoty do tego zamejscia,
No chyba ze zdazy sie cud!
Az nadszedl dzien, wrocila tu,
I oczy Sie zasmialy mu,
Wnet ja za zone sobie wziol,
I caly rok sie cieszyl nia,
Co ona byla stara tak,
Odeszla wiec jak chory ptak,
On codzien chodzi na jej grob,
A z ziemi slychac szepty slow.
No chyba ze zdazy sie cud.