Niewinna owczą sierścią
Lecz w lędźwiach płomień chowasz
Twych śnieżnobiałych piersiąt
Niejeden chciał spróbować
Lecz tylko ów literat
Co wielki ma dorobek
Nagrody liczne zbiera
I szczęście daje tobie
Z nim dobre masz stosunki
Gdzieś w dużo wyższych sforach
Stubarwne pijesz trunki
Z lśniącego termofora
Ja tęsknię dziś tak bardzo
Ta miłość mnie pożera
Choć inni tobą gardzą
Bo kwitnie twa kariera
Agniecha, ech Agniecha
Gdy cię widzę
Ciągle myślę o twych grzechach
Tych najcięższych oczywiście
Które ciążą zawiesiście
Z tamtych czasów
Gdym bezmyślnie cię zaniechał
Agniecha, ech Agniecha
Gdy cię widzę
Cišgle rośnie mi deprecha
Na ulicach, kamienicach
Patrzy na mnie twoja twarz
Agniecha! Ty to szczęście masz...
Śpiewałaś kiedyś cienko
Bynajmniej nie sopranem
Dziś dzielisz się sukienką
Z tym mydłkowatym panem
Dla niego igła z nitkš
A dla mnie tylko guzik
Gardzicie przyzwoitką
Bo już jesteście duzi
On żonę okłamuje
W twej ciasnej garsonierze
Od dawna zachowuje się
Jak ostatnie zwierzę
To on rzšdzi pilotem
To on sypia od okna
To jemu lśni szczoteczka
Do zębów jeszcze mokra
Agniecha, ech Agniecha...
Lecz wierzę, że nadejdzie taki dzień
Gdy do mnie wrócisz
W Paryżu albo w Lejdzie
Ofiara mojej chuci
Zostaniesz moja miła
Owieczko z krętym runem
W swych delikatnych żyłach
Poczujesz mocny trunek
Nic poza ostrzem brzytwy
Nie przyjdzie ci do głowy
I już nie zdążysz spostrzec
Bez szkiełek kontaktowych
Że lekką mam psychozę
Więc tylko w samych getrach
W walizach cię odwiozę
Na jakąś stację metra
Agniecha...
Lecz w lędźwiach płomień chowasz
Twych śnieżnobiałych piersiąt
Niejeden chciał spróbować
Lecz tylko ów literat
Co wielki ma dorobek
Nagrody liczne zbiera
I szczęście daje tobie
Z nim dobre masz stosunki
Gdzieś w dużo wyższych sforach
Stubarwne pijesz trunki
Z lśniącego termofora
Ja tęsknię dziś tak bardzo
Ta miłość mnie pożera
Choć inni tobą gardzą
Bo kwitnie twa kariera
Agniecha, ech Agniecha
Gdy cię widzę
Ciągle myślę o twych grzechach
Tych najcięższych oczywiście
Które ciążą zawiesiście
Z tamtych czasów
Gdym bezmyślnie cię zaniechał
Agniecha, ech Agniecha
Gdy cię widzę
Cišgle rośnie mi deprecha
Na ulicach, kamienicach
Patrzy na mnie twoja twarz
Agniecha! Ty to szczęście masz...
Śpiewałaś kiedyś cienko
Bynajmniej nie sopranem
Dziś dzielisz się sukienką
Z tym mydłkowatym panem
Dla niego igła z nitkš
A dla mnie tylko guzik
Gardzicie przyzwoitką
Bo już jesteście duzi
On żonę okłamuje
W twej ciasnej garsonierze
Od dawna zachowuje się
Jak ostatnie zwierzę
To on rzšdzi pilotem
To on sypia od okna
To jemu lśni szczoteczka
Do zębów jeszcze mokra
Agniecha, ech Agniecha...
Lecz wierzę, że nadejdzie taki dzień
Gdy do mnie wrócisz
W Paryżu albo w Lejdzie
Ofiara mojej chuci
Zostaniesz moja miła
Owieczko z krętym runem
W swych delikatnych żyłach
Poczujesz mocny trunek
Nic poza ostrzem brzytwy
Nie przyjdzie ci do głowy
I już nie zdążysz spostrzec
Bez szkiełek kontaktowych
Że lekką mam psychozę
Więc tylko w samych getrach
W walizach cię odwiozę
Na jakąś stację metra
Agniecha...