Ach...
Gdzieś w jelitach miasta ascetycznych piwnic
Tkwię zawieszony między wczoraj, a nigdy
Zatopiony w intensywnych echach kroków
Myślę jedynie o tym, by doczekać zmroku
Kiedy unikając grotów miasta świateł
Będę gotów myśli me zagłaskać smakiem
O jakim Wojaczek pisał ballady
Może zatem, gdy zobaczę dzisiaj blady
Zarys twego karku, w instynktownym geście
Wbiję się w niego, nawet jeśli nie chcę
Przez ten akt zamykając wieczność w chwili
W której twoje ciepło otuli moje żyły
I będziemy żyli wiecznie, nieobecnie mgliści, nawet
Jeśli to może mi się tylko przyśnić
Tych czystych uczuć szukam w miasta krwi,
Kiedy śpi
Kiedy śpi...
A kiedy noc zagryzie zmierzch do reszty
Niepostrzeżenie zjawię się gdzieś na powierzchni,
By nim do końca zeszkli moje myśli głód
Pomarzyć, że wydarzy się tu istny cud, że
Lód twego serca może wreszcie stopnieć i
W drodze powrotnej z nosem przy oknie
Goniąc krople uciekające w dół po szybie
Będę czuł twój oddech (wdech, wydech...)
Aż niemożliwe stanie się faktem
Gdy raptem losu powiew poniesie świat ten
I natknę się na ciebie niespodziewanie
Tonąc w marzeniu, które znam na pamięć i
Zanim zastanie nas blady ranek, zgubimy s***ki
Zaplątane w ciał taniec,
Uwikłane w nasze sprzeczne sny,
Wieczne ja
Wieczne ty
Wieczne my
Śpiąco zakochany, zasypany w ust twych zaspach (ja)
Będę myślami gnał po pustych miastach,
Aż wystudzi brzask nas mimochodem
Dając do zrozumienia, że ktoś musi odejść, No więc
Po cichu wstanę, zbiorę swe rzeczy
I zanim słońce odbite w ścianie okien naprzeciw
Wetrze ci piach w powieki, w okamgnienie
Zmienię się w przeszłość, sen i wspomnienie
Porwą mnie ludzie, których strumienie co rano
Kradną kolory chwil, niestrudzenie tak samo
A deszcz, który wzywano od tygodnia i dalej
Zetrze me ślady, byś nie mogła mnie znaleźć
W szale alej, za woalem spalin ołowiu
Bez cienia szans, byśmy spotkali się znowu (znowu, znowu...)
I chyba nigdy się nie dowiem czemu śnię takie sny
Przy tobie
[Mista Pita]
A kiedy wstanę nad ranem
Nim dnia zachłysnę się rtęcią
Poczuję półdotykalne
Muśnięcie najtkliwszej z tęsknot
A kiedy wstanę nad ranem
Nim dnia zachłysnę się rtęcią
Poczuję półdotykalne
Muśnięcie najtkliwszej z tęsknot
Gdzieś w jelitach miasta ascetycznych piwnic
Tkwię zawieszony między wczoraj, a nigdy
Zatopiony w intensywnych echach kroków
Myślę jedynie o tym, by doczekać zmroku
Kiedy unikając grotów miasta świateł
Będę gotów myśli me zagłaskać smakiem
O jakim Wojaczek pisał ballady
Może zatem, gdy zobaczę dzisiaj blady
Zarys twego karku, w instynktownym geście
Wbiję się w niego, nawet jeśli nie chcę
Przez ten akt zamykając wieczność w chwili
W której twoje ciepło otuli moje żyły
I będziemy żyli wiecznie, nieobecnie mgliści, nawet
Jeśli to może mi się tylko przyśnić
Tych czystych uczuć szukam w miasta krwi,
Kiedy śpi
Kiedy śpi...
A kiedy noc zagryzie zmierzch do reszty
Niepostrzeżenie zjawię się gdzieś na powierzchni,
By nim do końca zeszkli moje myśli głód
Pomarzyć, że wydarzy się tu istny cud, że
Lód twego serca może wreszcie stopnieć i
W drodze powrotnej z nosem przy oknie
Goniąc krople uciekające w dół po szybie
Będę czuł twój oddech (wdech, wydech...)
Aż niemożliwe stanie się faktem
Gdy raptem losu powiew poniesie świat ten
I natknę się na ciebie niespodziewanie
Tonąc w marzeniu, które znam na pamięć i
Zanim zastanie nas blady ranek, zgubimy s***ki
Zaplątane w ciał taniec,
Uwikłane w nasze sprzeczne sny,
Wieczne ja
Wieczne ty
Wieczne my
Śpiąco zakochany, zasypany w ust twych zaspach (ja)
Będę myślami gnał po pustych miastach,
Aż wystudzi brzask nas mimochodem
Dając do zrozumienia, że ktoś musi odejść, No więc
Po cichu wstanę, zbiorę swe rzeczy
I zanim słońce odbite w ścianie okien naprzeciw
Wetrze ci piach w powieki, w okamgnienie
Zmienię się w przeszłość, sen i wspomnienie
Porwą mnie ludzie, których strumienie co rano
Kradną kolory chwil, niestrudzenie tak samo
A deszcz, który wzywano od tygodnia i dalej
Zetrze me ślady, byś nie mogła mnie znaleźć
W szale alej, za woalem spalin ołowiu
Bez cienia szans, byśmy spotkali się znowu (znowu, znowu...)
I chyba nigdy się nie dowiem czemu śnię takie sny
Przy tobie
[Mista Pita]
A kiedy wstanę nad ranem
Nim dnia zachłysnę się rtęcią
Poczuję półdotykalne
Muśnięcie najtkliwszej z tęsknot
A kiedy wstanę nad ranem
Nim dnia zachłysnę się rtęcią
Poczuję półdotykalne
Muśnięcie najtkliwszej z tęsknot