[I.]
Codzienne poszukiwanie ulgi w żelatynie
Myślałem: przeminęło. Wiem, że nigdy nie przeminie
Dzień za dniem płynie, uciekają godziny
Nie szukam w tym niczyjej winy, tak już się złożyło
Lepiej trochę było, na szczyty się właziło
Na ostatnim podejściu dostałem centralnie w ryło
Jeb na podłogę, znowu zrobić nic nie mogę
Próbując się odwiązać mocuję do siebie trwogę
Efektywne zaburzenia krótkotrwałej pamięci
Nie mam na to chęci, ale ktoś coś wciąż w mózgu mota
Jestem zwykła słaba ciota, otwarte piekieł wrota
Każdy nowy dzień stromy i wysoki jak Golgota
Głupota dla tych co ogarnęli swoje graty
I spisują wielkomiejskie, żywe trupy na straty
A słupy i latarnie wyciągają po mnie łapy
Diabeł jest iście czysty, na pewno nie kosmaty
Koszmary żyją na recepty, pozdro dla k**atych
Lewe dokumenty, fałszywe nazwiska
Nie zdradzaj niepokoju, pilnuj swego pyska
Nikt specjalnie nie sprawdza, bo zależy im na zyskach
Lojalnie ostrzegam, że nie przyjrzą ci się z bliska
Ja nie moralizuję, po prostu opowiadam
Zdania do kupy składam, póki jeszcze daję radę
Wszystko ma już inny smak, wiesz nie jestem przykładem
Pod doskonałą maską śmiechu z ryja wali jadem
Tak samo intensywnie jak z chorego uzębienia
Czasem wszystko się sypie, ale to już bez znaczenia
Zęby i wątroba, i możliwość współistnienia
Nie ma we mnie agresji, wiesz, już nie mam na to siły
Bo pokłady energii się do cna wykończyły
Nigdy nie robiłem kiły, będę starał się do końca
Z góry przegrany męczennik zimy i boga słońca
Codzienne poszukiwanie ulgi w żelatynie
Myślałem: przeminęło. Wiem, że nigdy nie przeminie
Dzień za dniem płynie, uciekają godziny
Nie szukam w tym niczyjej winy, tak już się złożyło
Lepiej trochę było, na szczyty się właziło
Na ostatnim podejściu dostałem centralnie w ryło
Jeb na podłogę, znowu zrobić nic nie mogę
Próbując się odwiązać mocuję do siebie trwogę
Efektywne zaburzenia krótkotrwałej pamięci
Nie mam na to chęci, ale ktoś coś wciąż w mózgu mota
Jestem zwykła słaba ciota, otwarte piekieł wrota
Każdy nowy dzień stromy i wysoki jak Golgota
Głupota dla tych co ogarnęli swoje graty
I spisują wielkomiejskie, żywe trupy na straty
A słupy i latarnie wyciągają po mnie łapy
Diabeł jest iście czysty, na pewno nie kosmaty
Koszmary żyją na recepty, pozdro dla k**atych
Lewe dokumenty, fałszywe nazwiska
Nie zdradzaj niepokoju, pilnuj swego pyska
Nikt specjalnie nie sprawdza, bo zależy im na zyskach
Lojalnie ostrzegam, że nie przyjrzą ci się z bliska
Ja nie moralizuję, po prostu opowiadam
Zdania do kupy składam, póki jeszcze daję radę
Wszystko ma już inny smak, wiesz nie jestem przykładem
Pod doskonałą maską śmiechu z ryja wali jadem
Tak samo intensywnie jak z chorego uzębienia
Czasem wszystko się sypie, ale to już bez znaczenia
Zęby i wątroba, i możliwość współistnienia
Nie ma we mnie agresji, wiesz, już nie mam na to siły
Bo pokłady energii się do cna wykończyły
Nigdy nie robiłem kiły, będę starał się do końca
Z góry przegrany męczennik zimy i boga słońca