.

AC9312 Lyrics

[I.]
Dlaczego znowu jest tak zimno, potrzebuję źródła ciepła,
Mimo, że nie wyglądam, cząstka ludzka nie uciekła,
Wiesz, nie zdechła jak nadzieja, jestem istotą stadną,
Mimo to spadam na dno, s***ek wciąga mnie jak bagno,
Ci co kradną, pełzają w norze za oparciem łóżka
Pandory puszka - wysokość, od drapania głowa tłusta,
Szklanka do połowy pusta, taki już się urodziłem,
Tyle razy mówiłem, no a nigdy nie skończyłem,

Może właśnie ta noc okażę się być przełomowa?
Po co ciągle gadam, ważne przecież czyny są nie słowa,
Co 24h od nowa, kłótnia hardcorowa,
Serce kontra głowa, brak nadziei, wódka wyborowa,

Powoduje, że ruszam, ale nie znam swego celu,
I uciekam, ale we mnie jest antagonistów wielu,
Coś dorwało się do steru, na pokładzie coraz zimniej,
Jakiej chciałbym historii? Jakiejkolwiek byle innej,

Wrogowie coraz silniej krzyczą i skaczą zwinniej,
Wyćwiczony perfekcyjnie unik jak u mistrza karate,
Jesteś dla mnie katem, traktowałem cię jak szmatę,
Włącz na 4 koła napęd, wspinaj się na szczyty,

Niepotrzebne są zachwyty, kiedy szczyt jest niezdobyty,
Troszkę jestem w tym obyty, ale ciągle się szkolę,
Wiem, że to jest paranoja, wiesz, nie jestem matołem,
Ja na monster trucka kole, albo na diabelskim młynie,

Czas tak wolno płynie, tak rzadko jestem wysoko,
Wydłubię sobie oko, by nie patrzeć na to piękno,
Przez, które życie pękło, tyle dobrych chęci zwiędło,
Czas spakować się prędko i znów zwijać w swój kokon,
Milczenie to złoto, więc dlatego taka bieda,
Chciałbym się na zawsze zamknąć, a zamknąć się nie da,
Weź mnie lepiej sprzedaj, nawet oddaj mnie za darmo,
Larwy już się najadły, dziś motyle się karmią.

[II.]
Czuję się tak, jakbym przegrał w najbrutalniejszej walce,
Połamał wszystkie palce i nie mógł wpisać kodu,
Piękni za młodu, zryta bania bez powodu,
Będziesz mnie oceniać znowu? Który raz już ci to mówię,

Takich ocen nie lubię, bo w ocenach sam się gubię,
Mam nasrane ostro w czubie, gówno warte to co gadam,
Psychika siada, oponentów gromada,
A za łóżkiem jakaś zwada, to kłócą się koszmary,

Jeden przez drugiego krzyczy, że on bardziej doskonały,
Mnie o zdanie nie pytały jeszcze, wiesz, jestem za mały,
I za mało chyba znaczę. Nie? Wytłumacz to inaczej,
Już nawet nie płaczę, łzy nie zdają egzaminu,
Zaburzone postrzeganie po konsumpcji ośmiu drinów,
Nowy plastikowy nawyk znany jako pernazinum,
I przywdziałem znowu habit kapłana użalania,
Nad własną osobą łkania, chyba nie byłbym sobą,

Możesz nazwać to słabością, alienacją, chorobą,
Ja nazywam to trwogą, która żyć mi nie pozwala,
Przez dni niesie się fala, co moje życie rozwala,
No a kto zezwala, brodata inkarnacja dobra,

Kiedy miałem mniej lat, to wiara w duchy była modna,
Dla mamy wygodna, można ululać i straszyć,
Muszę się teraz zaszyć, bo od słów boli mnie morda,
Męczarnia potworna, jak PR Ludwika Dorna,

Za oknem wstaje dzień, przegrupowania w armii wroga,
Słońce atakuje oczy, wiem, powinie wam się noga,
Jak na razie świat punktuje, a ja zbieram ostry wpierdol,
Zwykli ludzie piją kawę, kubek żółci przede mną,

Pierwsze minuty męką, a godziny katorgą,
Wbrew konwencji genewskiej jeńców męczyć widzę wolno,
Z prędkością potworną jadę do ostatniej stacji,
I odejdę stąd cicho, jak żyłem, bez rewelacji.
Report lyrics