Nikt krzyku nie usłyszy tu przy luku
Sprawdzony każdy węzeł i zapinka
Sam na sam z lękiem i w silnika huku
I psiakrew nie podpiąłem karabinka
Instruktor znany z zimnej krwi
Kopniakiem pomógł mi
Przekroczyć tę magiczną grań
Za dobrą monetę wziąłem słowa złe te
Bo powiedział coś jeszcze gdy spojrzałem nań
I tak się urwał krzyk mój, a pode mną obłoki.
I cięły mnie jak brzytwą prądy powietrzne potoki
Tak wzięły mnie w potęgę swoich dłoni
Zgniatają mnie i robią to co chcą
I ja do procentów przywykłem już
Czynności swe wykonuję pod rząd
Jest mi w spadaniu tym swobodnym sens
Tego się dowiem potem bo na razie
Horyzont coraz prędzej ku mnie mknie
Wiatrem smaganym mojej twarzy
I tak się urwał krzyk mój a pode mną obłoki
I cięły mnie jak brzytwą prądy powietrzne potoki
Szarpnąłem zapasowy jak we śnie
Jakbym koszulę rwał albo zawleczkę
Lecz było coś co wołało wewnątrz mnie
Nie ciągnij poczekaj tą chwileczkę
Brzydki z dwóch stron garbowany
Bo w każdym garbie ratunkowy zwój
I na cel skierowany zakochany, zakochany
W tym swobodnym opadaniu w dół
I tak się urwał krzyk mój a pode mną obłoki
I cięły mnie jak brzytwą prądy powietrzne potoki
Niezwykły lot gdzieś z głębi atmosfery
Na rozkaz jam w nieznane zrobił krok
Po niewidzialni cień bezlik i chimery
Dla której wykonuję każdy skok
Przebijam się przez mrok powietrznej waty i mgły
Tu nigdy ci warunki nie sprzyjają
Nie wolno wszak swobodnie spadać gdyż
Nie spadasz w pustkę ludzie tam czekają
I tak się urwał krzyk mój a pode mną obłoki
I cięły mnie jak brzytwą prądy powietrzne potoki
Wiatr sączy mi do ucha wredną pieśń
Nie ciągnij wcale jeszcze trzysta metrów
I tak nie zdążysz po co garb swój nieść
I kusi mnie poznana z rana letkość
Lecz uprząż rwie mnie w górę STOP
I jak to teraz wytłumaczyć komu
Swobodne spadanie to już nie jest to
I wolność otwierania spadochronu
I znowu mogę krzyknąć i nade mną obłoki
Już nie tną mnie jak brzytwą powietrzne potoki
A ja patrzę s***no w górę tam gwiazdy toną w mroku
Gdzieś tam na swoją chmurę powietrze wbijane w potoku
Sprawdzony każdy węzeł i zapinka
Sam na sam z lękiem i w silnika huku
I psiakrew nie podpiąłem karabinka
Instruktor znany z zimnej krwi
Kopniakiem pomógł mi
Przekroczyć tę magiczną grań
Za dobrą monetę wziąłem słowa złe te
Bo powiedział coś jeszcze gdy spojrzałem nań
I tak się urwał krzyk mój, a pode mną obłoki.
I cięły mnie jak brzytwą prądy powietrzne potoki
Tak wzięły mnie w potęgę swoich dłoni
Zgniatają mnie i robią to co chcą
I ja do procentów przywykłem już
Czynności swe wykonuję pod rząd
Jest mi w spadaniu tym swobodnym sens
Tego się dowiem potem bo na razie
Horyzont coraz prędzej ku mnie mknie
Wiatrem smaganym mojej twarzy
I tak się urwał krzyk mój a pode mną obłoki
I cięły mnie jak brzytwą prądy powietrzne potoki
Szarpnąłem zapasowy jak we śnie
Jakbym koszulę rwał albo zawleczkę
Lecz było coś co wołało wewnątrz mnie
Nie ciągnij poczekaj tą chwileczkę
Brzydki z dwóch stron garbowany
Bo w każdym garbie ratunkowy zwój
I na cel skierowany zakochany, zakochany
W tym swobodnym opadaniu w dół
I tak się urwał krzyk mój a pode mną obłoki
I cięły mnie jak brzytwą prądy powietrzne potoki
Niezwykły lot gdzieś z głębi atmosfery
Na rozkaz jam w nieznane zrobił krok
Po niewidzialni cień bezlik i chimery
Dla której wykonuję każdy skok
Przebijam się przez mrok powietrznej waty i mgły
Tu nigdy ci warunki nie sprzyjają
Nie wolno wszak swobodnie spadać gdyż
Nie spadasz w pustkę ludzie tam czekają
I tak się urwał krzyk mój a pode mną obłoki
I cięły mnie jak brzytwą prądy powietrzne potoki
Wiatr sączy mi do ucha wredną pieśń
Nie ciągnij wcale jeszcze trzysta metrów
I tak nie zdążysz po co garb swój nieść
I kusi mnie poznana z rana letkość
Lecz uprząż rwie mnie w górę STOP
I jak to teraz wytłumaczyć komu
Swobodne spadanie to już nie jest to
I wolność otwierania spadochronu
I znowu mogę krzyknąć i nade mną obłoki
Już nie tną mnie jak brzytwą powietrzne potoki
A ja patrzę s***no w górę tam gwiazdy toną w mroku
Gdzieś tam na swoją chmurę powietrze wbijane w potoku